niedziela, 22 stycznia 2017

Yarn chicken

W dalszym ciągu poza pracą, prawie nie mam życia, ale mocno liczę, że już niedługo wszystko wróci do normy... Zupełnie nie wiem jak, w całym tym czasowym kryzysie, udało mi się coś skończyć, co nie oznacza że sfotografować porządnie.... i dziś będzie krótka historia pewnych skarpetek...

Bardzo nie lubię bezpodstawnego używania angielszczyzny w mowie i piśmie, ale tym razem naprawdę nie znajdują odpowiedniego terminu, bo jak zgrabnie opisać strach o przedwczesne skończenie włoczki, a tym razem drugą skarpetkę dziergałam z duszą na ramieniu...

Ale od początku....


Jeśli chodzi o sam surowiec, to cheviot z nylonem 75/25, czyli mieszanka dedykowana skarpetkom właśnie. Włóczka ręcznie przędziona, bo to skarpetki dla Taty, a mój Tata skarpetek ze sklepowej włóczki nie lubi... będzie to test jakości, użytkowane będą naprawdę intensywnie....
Zdecydowałam się na klasyczną trójnitkę, opposing ply, może następnym razem....


Włóczka oczywiście farbowana, bo robienie białych skarpet, które będą noszone w gospodarstwie, do gumowców, mija się z celem. Farbowałam harbowym kakadu, w garze. To że wyszło nierówno, to prawdopodobnie efekt mojego pośpiechu, ale dobrze, bardzo mi się podoba ten melanż. Od razu dodam, ze kolor zupełnie niemożliwy do sfotografowania, na każdym zdjęciu wychodzi inaczej i  nie tak jak w rzeczywistości, faktycznie jest spokojny, ale nie smutny...


I w tym momencie pojawia się mój "kurczak", no bo już na początku drugiej skarpetki okazuje się, ze kłębuszek niebezpiecznie się zmniejszył i może zabraknąć, co normalnie wielkim problemem by nie było, mam jeszcze 200g tej czesanki w domu, ale teraz kompletnie nie mam kiedy jej uprząść (już dokończenie tego motka wydaje mi się jakimś cudem).


Na szczęście jak widać, starczyło, zostało na jakieś drobne cerowanie... oby ta mieszanka była rzeczywiście mocna ;)

Jeśli o sam cheviot z nylonem chodzi, bardzo dobrze mi się go przędło i z niego dziergało, mam nadzieję, że równie dobrze będzie się go nosiło. Włóczka wyszła mi ciut grubsza od sklepowej skarpetkowej, nie zdążyłam policzyć ale szacuję, że w tym motku mogło być od 320-350m. Jest trochę sztywniejsza od tej sklepowej, ale to u mojego Taty akurat plus...
Wszystkie zdjęcia pochodzą z instagrama, na inne na razie nie mam czasu....

niedziela, 8 stycznia 2017

Święty z psem

Nie będę się już tłumaczyć,  że nie mam czasu, bo może to zabrzmieć  jak mój osobisty rytuał,  a prawda jest taka, że moje poprzednie narzekania były  tylko dziecinnym marudzeniem. Ten rok, zaczyna się dla mnie tak, jakby Pandora otworzyła swoją  puszkę,  ale nie tracę  nadziei i czekam na tłuste czasy po tych obecnych, chudych.
Jak łatwo się domyślić lista zaleglych projektów do pokazania stale się wydłuża,  a niektóre poszły już w miejsca przeznaczenia więc zostały utracone.

Dziś tylko jedno kiepskie zdjecie i to z tabletu.
Przyjaciółka poprosiła mnie o ikonę,  właściwie to chyba pod moim wpływem zdecydowała się na wizerunek Św. Rocha, patrona swojej parafii...



Tak jak pisałam sama, sugerowałam  Św.  Rocha, między innymi dlatego, że jest on przedstawiany razem z psem i przyznaję jest to dla mnie bardzo sympatyczny wizerunek. Pies pojawia się obok Rocha dlatego, że zgodnie z legendą, gdy święty pomagał leczyć chorych podczas epidemii dżumy i sam ulegl zakażeniu.  Chory Roch zbiegł na odludzie, aby nikogo nie zarazić i tam do ocalenia Rocha przyczynił  się pies, ktory przynosił świętemu jedzenie.
Zdjecie może nie jest najlepsze, ale też nie tragiczne, dość wyraźne i dziennym świetle.
Pozdrawiamy niedzielnie i mam nadzieję że ta przysłowiowa Pandora wylała swoje nieszczęścia tylko na mnie.