wtorek, 26 czerwca 2012

Puchacz po ciemku wszystko zobaczy...

Z puchaczem było tak:
Słuchałam sobie któregoś niedzielnego poranka, Zagadkowej Niedzieli w Trójce ( bardzo lubię ten program, ale rzadko go słucham), dzieci z entuzjazmem o czymś rozmawiały, aż tu nagle w przerwie konwersacji  z głośników popłynęła piosenka o radzie puchaczy. Ta piosenka położyła mnie na łopatki i dalszą podróż ( bo jechałam wtedy samochodem) dokończyłam uhając  niczym sowa ;)
Tak zrodził się pomysł  wydziergania puchacza, a że dziewiarsko jest on raczej prostym organizmem, to poszło w miarę szybko.





Ponieważ w niezgłębionych zasobach Youtube znalazłam piosenkę na cześć największej z polskich sów ( i światowych o ile się nie mylę) to można posłuchać i przekonać się, kto od puchacza dostanie po uchu ;)


sobota, 23 czerwca 2012

Big milk

Ukręciłam south americana :) niteczka wyszła mi cieniutka (jak na mnie) ale puchata.
Mam 190m/100g wełny uprzędzionej 2ply.
Tak jak pisałam wcześniej przędło się tę wełnę bardzo przyjemnie, okrutnie jestem ciekawa jak będzie się dziergało, mam przeczucie, że równie miło.


na dole suszy się wyprany brąz który niebawem stanie się skrzydłami sówki o której pisałam ostatnio

Tak kitki wyglądały podczas suszenia, łącznie mam 300g wełenki.
Tak wełna wygląda w zbliżeniu.



I jeszcze jedno zdjęcie wszystkich czterech kitek.


Marzy mi się mały kobiecy kardiganik, taki trochę "komunijny" bo już postanowiłam, że nie będę jej farbować.
A teraz przede mną kolejne wyzwanie :)
Od przemiłego Pana Romka dostałam wór owczego runa, tak wyglądało po wysypaniu z wora:


Rasa nieznana, ale według domowych ekspertów całkiem niezłej jakości. Było brudne, co z resztą widać, prałam według instrukcji Jagienki . Przyznam, że trochę się bałam wrzucić wełnę do gorącej wody, ale moja mama potwierdziła, jeśli nie będzie gorącej wody, tłuszcz się nie rozpuści, na szczęście wszystko dobrze się skończyło i w 2kg wełny filcu nie uświadczyłam.
Do tematu podeszłam z ułańską fantazją. Chciałam wszystko wyczesać ręcznie i to za pomocą psich szczotek. Czesałam w miarę podobnie do tego co później przeczytałam na blogu Finextry.


To efekty, po wyczesaniu kilku takich kępek rozbolały mnie ręce. W tym momencie 3/4 rodziny włączyło się w szukanie czynnego grępla w pobliżu. Na trop ostatecznie wpadła moja mama i jakiś tydzień później moje 2kg wełny było w drodze do Skrzyszowa. Zakład produkuje kołdry i grępel jest używany w tym celu, muszę przyznać, że nie jestem mega zadowolona z efektów i teraz nie do końca wiem co zrobić. W ostateczności pozostanie mi przeczesanie wszystkiego szczotkami, mam ochotę unudzić tatę żeby wyprodukował mi grzebień do czesania wełny, może wystarczyłby, bo ostatecznie ta wełna nie jest taka zła.
Na razie siedzę i się zastanawiam :)

wtorek, 19 czerwca 2012

Powolutku, po cichutku.....

...sobie dłubię...
Tak jak pisałam 2 posty temu, zakochałam się w projektach  Margaret Stove. Ledwo przeczytałam wstęp książki, a już zabrałam się za pierwszy projekt: 1939 Christening Shawl . Złapałam ochoczo za kordonek ( tylko to miałam nadającego się pod ręką) i zaczęłam dziergać. wzór jest rozpisany na ścieg francuski- z lewej strony przerabia się również oczka prawe, ale uparta Hańcia chciała  go przechytrzyć i zaczęła ściegiem prawym  gładkim ( bez analizy całego opisu, w dodatku). Po przerobieniu dolnego borderu ( wzór jest tak pomyślany, że zaczyna się robótkę od dolnej plisy, a po jej przerobieniu zakręca się o 90 stopni, nabiera wszystkie oczka i powstaje szerokość robótki) ażur jednego z pionowych brzegów, przerabia się po lewej stronie robotki.... przy francuskim ściegu nie ma to znaczenia, ale przy prawym gładkim  jest niewykonalne. Tak to uparta baba potrafi utrudnić sobie życie. Pruć mi było szkoda, kombinowałam jak konica pod górę, ze dwa wieczory i w końcu pokonałam..... Jednak czasami można się porwać z motyką na księżyc.
Teraz mam ok 370 oczek na drutach, więc idzie powolutku.





 Serweta w zasadzie powinna być dedykowana piłkarzom grającym na euro, bo dziergam podczas meczów.
W tak zwanym międzyczasie musiałam zacząć projekt krótkometrażowy, powstaje sówka,  mam już 90%, ale teraz muszę poszukać ładnego brązu na skrzydełka .....

czwartek, 7 czerwca 2012

By język był giętki

Jak się okazuje, logopedzi w pracy z malutkimi dziećmi posługują się pomocami w postaci maskotek.
Nie wiem jak dokładnie wyglądają te zajęcia, ale dostałam zlecenie na maskotkę lub pacynkę, zadanie polegało na tym, że maskotka musiała mieć otwarty pyszczek i  zwisający język. Od razu pomyślałam sobie, że pacynka daje więcej możliwości i powstał ten zwierz :




Jak wiecie nie przepadam za szydełkiem ( jeszcze ten mochair dawał mi popalić), w połowie pracy byłam załamana wyglądem stwora, ale po doszyciu uszu, oczy i wkręceniu nosa uznałam, że nie wygląda źle.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Nie wyrabiam na zakrętach

Doba jest za krótka, działam dzielnie, ale przegrywam z czasem i mam ciągłe zaległości w pokazywaniu czegoś na blogu. Dużo się dzieje i dobrego i niekoniecznie, ale dziś nie o tym.
Zrobiłam sobie prezent i jestem bardzo zadowolona :) oto on:


Książka jest fantastyczna zawiera 12 projektów, rozpisanych graficznie (!!) i do tego bardzo dobrze opisanych. Mimo braku doskonałej znajomości języka angielskiego jestem w stanie się bez problemu połapać o co chodzi. Nie żałuję ani złotówki na nią wydanej.
Oto przykładowy szal z tego dzieła :

Mam ochotę wydziergać je wszystkie :) ale zaczęłam od początku, od pierwszego modelu:

Ponieważ nie miałam pod ręką odpowiedniej cienizny, a jak się domyślacie musiałam zacząć JUŻ NATYCHMIAST!! wzięłam kordonek, a model będzie po prostu serwetą (ZNOWU- wiem że jestem nudna). Jako że gabaryty słuszne, będzie się długo dziergało.

Na koniec królikarskie foty na bis. Maluchy o których pisałam wczoraj zrobiły psikusa i po południu wyszły z gniazda, nie muszę chyba pisać co zrobiłam...

Ten się zakopał w sianko tuż przy drzwiach ( musiałam pilnować go żeby nie wypadł z klatki), ale nie ze strachu przede mną był zakopany jak otwierałam, a za nim były jeszcze dwa .


Te siedziały w kąciku obok dawnego gniazda. Maluchy mają około dwóch tygodni, najmłodsze jakim kiedykolwiek robiłam zdjęcia :)

Uciekam, muszę skończyć pacynkę logopedyczną..... 

sobota, 2 czerwca 2012

I love American- South American

Pamiętacie, moją wygraną w candy u e- wełenki? dostałam 100g cudnej alpaki z jedwabiem- jest już dawno przerobiona- wydziergałam z niej czapkę ( nie pokazuję na razie, no bo jak o tej porze roku czapki pokazywać?). Wiadomo do czapki najlepiej mieć pasujący szaliczek, zamówiłam więc w sklepie u Kariny drugie 100g tej cudnej czesanki ( już nawet ją uprzędłam), ale żeby listonosz nie nosił tak lichej paczuszki zamówiłam jeszcze 300g czesanki owczej. Mój wybór padł na na South American i to był strzał w dziesiątkę. O ile alpaka  w dotyku jest baaaaardzo przyjemna, pięknie się błyszczy i jest super, to muszę przyznać, że przędąc miałam większego stresa. American po prostu przędzie się sam :)
Przędzie mi się dość cienko, czy równo i dobrze - to powiem dopiero jak będę kręcić 2ply, ale zabawa jest przednia.
Oto tymczasowe efekty:



Mam jeszcze tylko dylemat, chętnie bym je pofarbowała, ale szkoda mi tak pięknej bieli.

Na koniec jeszcze migawka ze  domowego zwierzyńca, rok temu pokazywałam Wam małe króliki, w tym roku sezon wykotów już dawno temu się zaczął.


Maluchy wcale już nie takie małe, a jakieś dwa tygodnie temu, wykociła się trzecia samiczka, maluchy dopiero otwierają oczka, ale widać, że jest ich w gnieździe bardzo dużo, jak zaczną kicać po klatce to może strzelę im jakąś fotę ;)