środa, 26 sierpnia 2015

Pierwsza z serii....

Dostałam zamówienie na trzy serwety... ma to być prezent dla znajomych, także i moich, mieszkających za wielką wodą... A że przy okazji, niedawno, zupełnym przypadkiem zdobyłam nowe wzory na serwety, nie podarowałam sobie, żeby nie spróbować właśnie ich...


Pierwsza nie doczeka się powtórki, pomijając inne przypadłości, komisyjnie stwierdzono, że taka mikra serwetka nie nadaje się na prezent  do kraju, gdzie ulubiony rozmiar XXL... Ta wylądowała więc w szafie, a ja wzięłam się za inny, większy wzór... Przy okazji dziewczyny z polskiego forum na ravelry, wymyśliły wspólne robótkowanie, pod hasłem, paski lub ażury, więc serwetki idealnie się wpisują...




Autorem wzoru jest Janina Kunicka, serwetka w robocie jest bardzo przyjemna, choć to co mnie w niej drażni to przyrost oczek w obwodzie- na końcu jest ich tyle, że ciężko było mi tak wyprasować całość, żeby się nie marszczyła...

Jeśli zaś chodzi o dziewiarstwo odzieżowe, mam kryzys... równolegle do nieudanego topu (w sumie te za niskie pachy drażnią mnie na tyle, że nie jestem w stanie go nosić- pewnie czeka go prucie, ale nie teraz), zaczęłam lekki sweter.... Pomysł przyszedł do mnie sam, miał być genialny- wymyśliłam sobie malutki, gładki sweterek z kieszonkami i jedyną ozdobą całości miała być plisa w innym kolorze dziergana naokoło swetra... Jestem na tyle szalona, żeby nie pytać się genialnych pomysłów, czy mają sens tylko wcielać je w życie... nawet jeśli trzeba nabrać tymczasowo ok 130 oczek, potem jeszcze nabrać tymczasowo na kieszenie i bawić się w bezszwowe zakończenia i za duże podkroje- cały czas biorąc poprawkę na tę piękną ozdobną plisę....


W roli plisy, miała wystąpić własnoręcznie uprzędziona suri... I właśnie ta suri, sprawiła mi zawód... otóż ogólnie rzecz biorąc nie wygląda toto (zdjęcie może i niefortunne- ale zezwłok ma cały czas pierdyriald oczek na drucie- więc innego się zrobić nie da)... w motkach wyglądało, a w dzianinie jest źle... kudeł suri jest o wiele większy od kudła alpaki dropsowej i o ile w przypadku do dropsowej alpaki wzięłam z rozmysłem za duże druty, o tyle do suri, przydałyby się jeszcze większe, a nawet na użytych 3,75, dziergają się za luźne bezkształtne oczka.... Zastanawiam się teraz co zrobić- spruć doszczętnie, czy może nie rezygnować z rzekomo genialnego pomysłu na sweter i po prostu tę felerną suri czymś zastapić, bo w magiczną zmianę wyglądu po praniu raczej nie wierzę.... A jeśli o zastępstwo chodzi, to czy wykorzystać mieszankę BFL i angory, (trochę się obawiam, że elastyczna wełna, będzie przy sznurkowatej alpace znowu kiepsko wyglądać),  czy może  kupić w tym celu jakiejś alpaki, np. szarej i uprząść ( tak wiem, najprościej byłoby kupić motek  dropsowej alpaki w innym kolorze, ale kto by tam szedł na łatwiznę).... Na razie rzuciłam w kąt... niby wiem, że samo się nie naprawi, ale niech leży... No cóż, miał być kolejny zwyklak do kampani, a wyszła jak na razie pokraka...

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Krótkie były moje zachwyty...

Która dziewiarka tego nie zna.... na skrzynkę  przychodzi wieść o korzystnej promocji i choć w zasadzie człowiek nie ma konkretnego pomysłu, a tym bardziej potrzeby klika, tak po prostu aby pooglądać.... na a jak już się bramy raju otworzą, to jak nie skorzystać???
No właśnie, takim oto sposobem wypatrzyłam dropsową cotton-viscose... jak zobaczyłam piękny mocno czerwony kolor włóczki na monitorze, wpadł mi do głowy pomysł topu z warkoczami oddzielającymi dżersej od ryżu (tak wiem, pisałam w wielu miejscach że nie lubię ryżu- w robocie i dzianinie- ale tym razem mi się objawił jako element niezbędny projektu, co zrobić)... Sam projekt doprecyzowałam sobie w głowie czekając na listonosza...
Gdy otworzyłam paczuszkę, wydawałomi się że mam pełnię szczęścia- kolor śliczny, ciemno czerwony- wiśniowy, ale nie rażący, a do tego połysk wiskozy... bajka....
Pierwszy zachwyt prysł, podczas przewijania motków do prania - włóczka zaciąga się o byle co, a do tego ma skłonności do plątania- no ale nic to pomyślałam i po praniu zaczęłam nabierać oczka....
I tu mój zachwyt rozpadł się na dobre- ta włóczka nie współgra z żadnym wzorem- próbowałam to co zamierzyłam, próbowałam coś innego.... w zasadzie oprócz dżerseju i ryżu w niczym nie wygląda dobrze....
Plany swoje zrewidowałam, zaczęłam od góry contigous'em zwykły prościuśki top, z zapięciem polo, żeby tak całkiem nudno nie było, a wszystkie brzegi obramowane są tym znienawidzonym ryżem- niech ma ;)


Całość noszalna, choć ma kilka mankamentów, przede wszystkim nie przewidziałam ciężkości dzianiny, kiedy mierzyłam mały skrawek po odcięciu pach, wszystko było OK, ale po zakończeniu całości, pachy nieco się obniżyły (sprawdziły się w tym konkretnym wypadku słowa mojej babci, że dzierganie "normalne"- od dołu lepsze).
Zdjęcia, bardzo takie sobie... właściwie miałam do tych zdjęć jasną ołówkową spódnicę, a nawet buty w odpowiednim kolorze, ale wczorajszy dzień okazał się bardzo zajęty o towarzyski, w zasadzie już zrezygnowałam, ale kiedy przypomniałam sobie, że za tydzień też czasu na zdjęcia nie będzie... złapałam dosłownie resztki chęci i światła i nie przebierając po-domowych szortów poszłam na zdjęcia...


 Podczas dziergania wiśniówki (bo taką nazwę roboczą otrzymał top) odnalazłam dawno temu zagubioną blogerkę - Herbimanię i na dodatek, Herbi wpadła w moje najnowsze gusta- ogłosiła kampanię zwyklakową... a mnie ostatnio chodzą  po głowie projekty gdzie dżerseje rządzą... Przystępuję więc do tej kampanii z ową wiśniówką na czele...


Kot jak widać, nie wie co o tym sądzić, ale spokojnie, dla niego nic nie wydziergam... ;)

Kończąc wspomnę tylko słówko o efektach tegorocznego Tour de Fleece.


Oto mój urobek- 400g wełny, myślę że całkiem nieźle, a konkretnie-  BFL brąz- 370m navajo oraz 3 motki corriedale, włóczki 2ply, motki mierzą kolejno 304m, 297m i 270m.... łącznie 1241m