Dziergam i przędę i nawet mam co pokazać, a od piątku odzyskałam aparat, za to kompletnie brak mi czasu żeby zrobić zdjęcia i napisać kilka słów....
Dziś jednak się zmobilizowałam i zasypię Was skarpetkami....
Na początek
Fireweeds
by Rose Hiver
Powstały zaraz po "water for elephants", a ponieważ zostało mi więcej motka ecru, zamieniłam kolory główny i kontrastowy miejscami... Wzór ma dwie wersje na różną ilość oczek w obwodzie, ja korzystałam z tej na 64o. Dziergało mi się bardzo przyjemnie, jak na razie Pani Różyczka jest moją ulubioną projektantką skarpet, pewnie wrócę do jej wzorów nie raz.
Jako, że moje stópki są maciupkie, dwie pary skarpetek nie wykończyły dwóch motków po 420m wełny, tak powstały "resztkówki"
Skarpetki zupełnie zwykłe, jednak dopiero te pojedyncze paseczki wydobyły urodę z ciapkatej włóczki, moim zdaniem w takich paskach prezentuje się najlepiej. Siłą rozpędu pięta powstała na sposób P. Różyczki.... Nawet najdłuższe motki się kiedyś kończą, prawą skarpetkę dziergałam "na oparach" na szczęście jasnej włóczki zabrakło tuż przy palcach, więc różnica nie rzuca się bardzo w oczy....
No i jeszcze cała trójka w komplecie...
I tak odkryłam pierwszą zaletę małych stóp - z jednego kompletu motków można zrobić dużo skarpetek ;)
Kontynuując skarpeciany temat, pokażę na jakie znalezisko natrafiłam ostatnio...
To skarpetki, które dawno temu zrobiła dla mnie babcia, z owczej wełny, przędzionej przez nią samą... powstały prawdopodobnie jak byłam na studiach, chodziłam a potem wylądowały na dnie szuflady, całkiem niedawno znalazłam.
A następne skarpetki, bardzo podobne do poprzednich, dziergałam sama... to chyba moja druga para skarpet w życiu...
Nic szczególnego, pokazuję bardziej z kronikarskiego obowiązku niż dla zachwytu, bo zachwycać nie ma się czym ;) włóczka oczywiście babcina, robione od palców...
Jeszcze tylko, zakupiony niedawno, jedwab do przędzenia i znikam ;)
Pozdrowienia... wiosny życzę :*