niedziela, 19 lutego 2017

Sweter prządki

I znowu dawno mnie tu nie było, ale to już chyba niestety stało się normą...
Dziś na swój sposób post specjalny, bo pokażę największą zaległość jaką udało mi się w historii bloga wyprodukować. Tytuł może sugerować że dzisiaj pokazywany sweter powstał z moich uprzędów i takie początkowo miałam plany, ale ostatecznie różne czynniki, spowodowały że surowiec jest fabryczny. Gdy zobaczyłam wzór Fileuse autorstwa Valérie Miller od razu wiedziałam że muszę go zrobić, no i zrobiłam prawie rok temu.
Zdecydowałam się na połączenie szarości i czerwieni, tyleż klasyczne co w moim przypadku kłopotliwe, bo pomijając to że w miejscu karczku ciemniejsze nitki prześwitują troszkę na prawą stronę, to chyba ten konkretny czerwony fabelek jest wadliwy, bo utrzymanie szarego koloru jest dla mnie wyzwaniu przy każdym praniu- a nigdy mi się takie rzeczy nie zdarzały, no chyba że to phildar chłonie wszystko jak leci, ale wątpię.


Konstrukcyjnie idealnie nie jest, przede wszystkim zrobiłam ciut za wąskie rękawy, niby noszę i nic nie pije, więc nie zmieniam, ale gdybym robiła drugi raz dodałabym z centymetr...


W odróżnieniu od oryginału zrobiłam sobie z przodu minimalny dekolt, formowany rzędami skróconymi, znaczy, zrobiłam tych odstępstw więcej, ale to najbardziej rzutuje na wygląd całości.
Mówiąc w skrócie, lubię, noszę i cieszę się, że wreszcie udało mi się zrobić zdjęcia zanim znoszę go całkiem.




A z okazji obchodzonego niedawno dnia kota, żegnam się z Wami wraz z Carewiczem, który w swojej zdjęciowej fobii patrzy tylko gdzie tu czmychnąć....
Do rychlejszego przeczytania, mam nadzieję, bo w tej konkretnej chwili, mam 2 ukończone i niepokazane swetry, mam nadzieję, że uda się je pokazać w całości, wcześniej niż za rok....