Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z polskiej owcy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą z polskiej owcy. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 11 listopada 2013

Drobnostki i prezenty

Chwilę mnie tu nie było.... po prostu nie miałam się czym pochwalić. I dalej nie pokazałabym nic, bo dziewiarsko aktualnie trzymam kilka srok za ogon i nie wiadomo kiedy uda się puścić choćby jedną z nich... gdyby nie ciekawość....
Ale zanim o ciekawości to najpierw pochwalę się wspaniałą nagrodą jaką wygrałam na jubileuszowym spotkaniu robótkowym na FB


Do tego jeszcze komplet rzemyków w pasujących kolorach, czekolada (która była przepyszna) oraz przepiękna karteczka :) Reniu serdecznie Ci dziękuję :) a także dziękuję ogromnie Iwonce, która zorganizowała tę spaniałą inicjatywę, dzięki którym wiele osób zajmujących się rękodziełem się poznało, wiele też osób nauczyło się nowych technik, Iwonka też co 50 spotkań organizuje wspaniałe nagrody, dla szczęśliwców...
Musze też powiedzieć, że jest mi bardzo przyjemnie, gdyż przy okazji tego spotkania, jedna przemiła osóbka ucieszyła się z mojej włóczki :)

A teraz przechodzę do tematu zasadniczego... jako wełnoholiczka od pewnego czasu interesuje mnie filc, a odkąd Tysia pokazała, że można tak samemu z siebie spróbować i to wychodzi, to nabrałam jeszcze większej ochoty. Kilka dni temu ciekawość pokonała mnie skutecznie, kupiłam igłę, złapałam za gorszy kawałek polskiego baranka i sru....




Na pierwszy rzut poszedł śpiący foksterierek, korzystałam z tego foto-kursu. Muszę powiedzieć, że filcowanie na sucho jest prostsze niż myślałam... a foksterierek będzie służył, jako "strażnik lodówki", niech no tylko dokupię magnes ;)

Jako kolejną wprawkę ufilcowałam królika, również według analogicznego przewodnika



Z braku różowego runa podkolorowałam go różowym cieniem do powiek (kto by pomyślał że posiadam taką rzecz w takim odcieniu ;) ). Królik akurat wstrzeli się jako część prezentu urodzinowego dla pewnej królewny ;)

Teraz mam ochotę popróbować filcowania na mokro, mam ochotę na ciepłe kapcie (te zakopiańskie są rewelacyjne, ale potrzebuję jeszcze jednych) , pomoc dydaktyczną już znalazłam :)

Życzę wszystkim miłego przeżywania tego wspaniałego święta :)

wtorek, 25 czerwca 2013

Rozgrzewka....

Już niedługo Tour de Fleece... już zacieram ręce... nogi też ;)
A prząść będę miała co, bo dostałam fantastyczny  prezent od Rosy Caniny   jakim jest oczywiście runo jej prywatnych misiowatych królików




Mogłabym długo opisywać jakie to runo jest wspaniałe, mięciutkie i delikatne, ale nie będę, tego wrażenia podczas obcowania z tym włóknem nie da się po prostu pisać... No rarytas i już...
A jak ktoś by chciał pooglądać dawców mojego runa, to może zajrzeć TU , będzie piękna włóczka bo, od szczęśliwych królików ;) 
Ewciu, jeszcze raz ogromnie Ci dziękuję :)

A tymczasem żeby "wyzerować licznik", uwolniłam szpulki ...



To włóczka z polskiego baranka (jeszcze od Pana Romka), około 240m/100g, moteczki ważą łącznie 180g.... Takich moteczków będzie więcej, bo mam zamiar uprząść na sweter... o TEN  więc jeszcze trochę moteczków potrzebuję, konkretnie 5.... a może więcej, żeby tak czasem nie brakło???

sobota, 29 grudnia 2012

W tych pięknych okolicznościach przyrody...

... nie mogłam nie sfotografować ostatnio wydzierganej czapeczki. Co prawda "ostatnio" to bardzo umowne stwierdzenie, bo skończyłam 2 tygodnie temu. Przynajmniej mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ciepła i dobrze się nosi.


Wzór znany i lubiany- Ruche Beret  autorstwa Susan B. Anderson (bardzo lubię Jej wzory i blog), nie przestał mi się podobać - prosto a uroczo ;)
Wełenka moja, to ta z awaryjnego farbowania. Czapka jest zdecydowanie jaśniejsza, ale co tam.



Z turkusowych planów został mi jeszcze szalik :)

niedziela, 16 grudnia 2012

Historia pewnych rękawiczek

Jeszcze turkusowa włóczka nie została zamieniona w szalik, a ja już pofarbowałam dwa kolejne motki- będzie komplet- czapa, szalik, rękawiczki....
Najbardziej potrzebowałam rękawiczek, te szpitalne mają za szeroki koniec i nie chcą się mieścić w rękawie "roboczej" kurtki zimowej. Wybrałam więc cieniutką włóczkę własnego wyrobu (z runa od Pana Romka) i zabrałam się za farbowanie.
Barwnika sypnęłam tyle samo, ale motek ważył 80g a nie 100g. Podczas przewracania zawiniątka na durszlaku byłam załamana, wydawało mi się, że włóczka wyjdzie za ciemna - niebieska, raczej ciemno niebieska (a ja niebieskości nie lubię). W tej rozpaczy wyjęłam z szuflady kolejny motek tej włóczki, szybciutko namoczyłam w wodzie z octem, ciut rozcieńczyłam resztę rozrobionej farbki ( a zostało mi sporo w słoiku) i przygotowałam kolejne zawiniątko.
W sumie panika okazała się zupełnie niepotrzebna, bo ciemniejszy motek wyszedł całkiem, całkiem.
Wniosek- nie skreślać farbowania przed wyschnięciem motka...


 Oczywiście wyszedł melanż, choć jest chyba ciut równiej niż poprzednio.

 

Ciemniejszy motek dostał przeznaczenie na rękawiczki, zaczęłam w czwartek, najpierw próbowałam zrobić takie jak Frasia pokazywała ostatnio, ale 42 oczka to na moje nadgarstki za dużo (nawet na drutach nr 2).
W końcu postawiłam na radosną twórczość własną...


przed chwilą skończyłam :)...

Na zdjęciach  nie bardzo widać, ale na grzbietowej stronie dłoni umieściłam mały wzorek, takie "zimowe jagódki"...


Szczerze mówiąc jestem pozytywnie zaskoczona, zaczynając nie podejrzewałam, że z pięcioma palcami pójdzie mi tak gładko ;)

sobota, 1 grudnia 2012

Ciut inny rodzaj wypieków

Etat cioci bywa wymagający ;) moja Katarzyna na drugie urodziny, które odbyły się tuż przed imieninami, dostała kuchenkę, no to żeby mała kuchareczka miała coś do tego piekarnika, wydziergałam jej to... 

To takie moje małe antidotum na wszystkie ostatnie porażki, bo dalej 90% moich aktualnych robótek jest do poprawy lub do prucia.
Korzystałam z wzoru Cupcake autorstwa  Evy Wu, zrobiłam je ciut mniejsze, jak czas pozwoli powstaną następne.

Teraz będzie dalej o porażkach, choć będą też pozytywy.
Mój wewnętrzny chaos... zamiast pruć i poprawiać to, co jest do poprawy, zapędził mnie do jeszcze jednej robótki. Zaplanowała ją już dawno, mam fioletową kurtkę zimową i wymyśliłam sobie cyklamenowo, turkusowy komplet...
Cyklamen to resztki ze swetra - o te
zdjęcie oczywiście już było i przedstawia wełnę przed zrobieniem swetra

No a turkus był dwa posty temu. Czapka miała być wrabiana, ale do szalika wymyśliłam sobie dzierganie dwustronne. Dumałam sobie jak się za to zabrać (układałam sobie w głowie jak to się powinno robić), aż tu e-wełenka telepatycznie przyszła mi z pomocą i na swoim blogu zamieściła stosowny link.
No i któregoś dnia zamiast kończyć to co mam do pokończenia, siadłam, na kartce w kratkę rozrysowałam sobie wzór i zaczełąm dziergać.
Zaczynałam dwa razy (bo za pierwszy razem nie załapałam jak mam prowadzić nitki ) i przyznam szczerze,  łatwe to nie jest. Pomijając wszystkie techniczne szczegóły, dzierga się z prędkością dzieci uczących się robótek.

Awers

i rewers, czy odwrotnie ;)

Po wydzierganiu tego co na zdjęciu, byłam nawet zadowolona. Najbardziej ucieszył mnie wygląd turkusu w dzianinie- pomimo wyraźnych przejść kolorystycznych bardzo mi się spodobał ( bo ja do niebieskości to jak do jeża). Po drugie- wygląd robótki robi wrażenie- fajnie mieć dwie prawe strony. ALE stwierdziłam, że szerokość szala będzie za duża, a w połączeniu z jej dwoma warstwami szal będzie sztywny i ciężki, po prostu nie ta włóczka do tego projektu. Do tego tak jak już pisałam, dzierganie dwustronne łatwe dla mnie nie jest (trzeba z ogromną pilnością śledzić wzór) i to nie jest coś czym mogłabym się w tej dziurze czasowej zająć. Sprułam więc urobek bez żalu i zaplanowałam, że do zimowej kurtki wydziergam prostym ściegiem  turkusowy szalik i czapę - na razie planuję szachownicę kwadratów z prawych i lewych oczek.
No to tyle eksperymentów...

sobota, 24 listopada 2012

Włókienniczo

Wpadłam ostatnio w totalną czarną dziurę czasową i nie za bardzo mam co pokazać...
Po pierwsze robię i pruję na przemian. Ooooo... tego co na zdjęciu już nie ma...


Po drugie wkradł się do moich dziergadeł totalny chaos i mam stos pozaczynanych robótek, a nie mogę się zmobilizować się do skończenia czegokolwiek.
Na szczęście udało mi się ostatnio coś pofarbować i uprząść...

 nieśmiało zwracam uwagę na efekt remontu, płytki prawie jeszcze ciepłe ;)

Wełenka  babcina, mam plan na wrabianą czapę i może szalik (prawdopodobnie będzie użyty w wybuchowym połączeniu z cyklamenem- taki mój zimowy optymizm kolorystyczny). Nie jestem zadowolona, spodziewałam się, że nie będzie równo, ale jest trochę zbyt nierówno. Teraz dumam czy pofarbować jeszcze raz. Obok turkusu, wisi brązowa alpaka, prosto z kołowrotka (brąz naturalny).
Alpaka nie doczekała się na razie kolejnych motków, ponieważ  zakupiłam u Kariny brakującego south amerikana (jeśli ktoś nie czytał, lub nie pamięta to odsyłam tutaj). 


Bardzo się stresowałam, żebym uprzędła tak samo, no cóż wyszło prawie tak samo, grubość OK, ale wełenka jest ciut bardziej skręcona. Na razie dziergam  na próbę, jak skończę to przymierzę i zdecyduję czy będzie kolejne prucie, czy nie.
Ostatecznie wełenka prezentuję się tak:



Moja mama szykuje się do śnieżynkowego sezony szydełkowego... 


Maksiu, jak zawsze, chce być pomocny ;)

Do rychłego (mam nadzieję) zobaczenia....

piątek, 2 listopada 2012

Nic szczególnego...

...po prostu zwykłe skarpetki.
Przyznam, że jakoś rzadko je robię, mam na swoim koncie 1,5 pary ( jedne zrobiłam bardzo dawno temu, w tradycyjny sposób- miały bardzo nieudane palce oraz jedną sztukę wykonałam całkiem niedawno, metodą "od palców" , jakoś nie doczekała się siostrzyczki).
Przyznam,  że metoda od palców, jakoś bardziej mi podchodzi, na razie, bo mam zamiar niedługo zrobić następne i tym razem zacząć tradycyjnie- od cholewki ;)

A skarpetki wyglądają tak:


Wełna przędziona przez babcię, farbowana przeze mnie, pisałam o niej tutaj. Początkowo miał być z niej komin, ale po pierwsze jak zabrałam się do dziergania aura zaszalała śniegiem ( i jesienne barwy nie pasowały mi  do fioletowej zimowej kurtki), a po drugie, wełna jest dość ostra, pewnie z nóżek- więc poszła na nóżki ;)



Nieskromnie mówiąc skarpetki bardzo mi spasowały, mam chęć na następne, mam też chęć na wrabiane , szalenie spodobały mi się te i te , czas pokaże czy się za nie wezmę, bo wzór jest rozpisany na 72 oczka- trochę dużo, jak na mój gust.

Na koniec, wiadomość " z misiowego frontu" - powstaje Miś kacperkowy- na razie brakło wypełnienia i na pół sflaczały miś czeka na dostawę: 


Na szczęście, odbiorca jest wyrozumiały i nie ma ciotce za złe, tego opóźnienia.

wtorek, 11 września 2012

W co się bawić?....

Potrzebuję jesiennego sweterka- z przerażeniem stwierdziłam ostatnio, że chodzę w jednym na okrągło. Wełnę mam- mój south american czeka.... i tylko nie wiem co wydziergać.....
  • Wiejską dziewuchę I
    

  • Wiejską dziewuchę II
  • Czy sweterek  wzorowany na modelu znalezionym kiedyś na facebooku :
zdjęcie pochodzi ze strony elann.com : http://www.elann.com/Commerce.web/default.aspx 
Do tego dochodzi jeszcze cała masa wzorów na ravelry, dropsie i Vogue knitting...... normalnie głowa pęka z nadmiaru pomysłów. Poza tym chciałabym i powinnam skończyć wreszcie którąś z aktualnie rozgrzebanych robótek..... ech szkoda słów....
Jak można się zorientować po obejrzeniu pierwszych dwóch zdjęć weszłam w posiadanie zeszytu Debbie bliss "Land girl".
Polowałam na tę pozycję od dość dawna, zachwyciła mnie okładkowa bluzeczka, jednak po obejrzeniu detali, inne modele stały się moimi faworytami. Rozczarował mnie niestety opis wzorów, nie raz korzystałam z wzorów anglojęzycznych i choć nie wszystko rozumiem, to radzę sobie z nimi bez większych problemów. Tutaj będę miała ciężką orkę, nie ma moich ulubionych schematów, pojedyncze części wzorów rozpisane są osobno, a potem odnośniki - "w tym miejscu pleców korzystaj w tego a tego wzoru" , mam wrażenie jakbym czytała po francusku lub rosyjsku (tzn. w języku którego kiedyś tam się uczyłam, ale to dawno i nieprawda). A najzabawniejsze jest to, że opisane są tutaj modele niezbyt skomplikowane, większość dziewiarek potrafi zrobić takie sweterki po prostu patrząc na zdjęcia i chyba tak właśnie postąpię. Będę dziergać patrząc na zdjęcia, dążąc do osiągnięcia kształtu wykrojów narysowanych w gazetce.
Jednak nie żałuję wydanych pieniążków z jednego powodu- gazetka zawiera prześliczne wzory wrabiane i je też mam w planach.

Poza tym przędę, ukręciłam kolejny motek polskiej owcy ( trochę go zepsułam, bo chciałam za szybko go mieć, teraz już nigdy nie będę się spieszyć podczas przędzenia). Oraz dobrałam się na dobre do alpaki i navajo ;)

Polska owca 2ply 210m/100g
Alpaka 3ply navajo, z obliczeń wynika, że  stugramowy motek będzie miał 140m i to trochę mnie dziwi bo wełna wygląda mi na cieńszą.


Musze powiedzieć, że pokochałam alpakę, przede wszystkim dlatego, że droga od surowego runa do włóczki nie wymaga ode mnie wiele wysiłku. Ręczne przygotowanie do przędzenia tej wełenki, jest o wiele łatwiejsze niż runa owczego. Co prawda przędąc mam piaskownicę obok kołowrotka, ale "bajka o brudasku" innym razem ;)

sobota, 1 września 2012

...Ruszyła maszyna , jak żółw ociężale ...

Tytuł to tylko dowód moje miłości do Tuwima i jego "lomokotywy" ( w wieku 2,5 lat umiałam ją na pamięć i tak właśnie przekręcałam - lomokotywa! ).

Sonata chodzi jak lokomotywa w drugiej części wiersza- kręci się kręci koło za kołem, z tym, że nie dudni, łomoce i stuka, co to to nie.
Ogólnie nie chce się od niej wstawać....


To próbka alpaki uprzędziona jeszcze w czwartek, maleństwo ma 15g, nie mierzone, było już późno, a ja miałam  kawałek szpulki singla i koniecznie chciałam widzieć jak będzie gotowa włóczka, co było robić.... porwałam się na navajo.



Dziś na sonatę wrzuciłam polską owcę, jeszcze nigdy nie ukręciłam tyle jednego dnia (i to bez wysiłku), a robiłam dziś też wiele innych rzeczy.
Mój tata, który dziś miał okazje pooglądać, poprzyglądać się mojemu przędzeniu na sonacie, jest zafascynowany,  domyśla się rozwiązań technicznych, zachwycony, że koło jest osadzone na łożysku. Ot nowinka na horyzoncie ;)

Na koniec jeszcze coś nietypowego.

Mój kuzyn od jakichś 2 lat, jak jest zaproszony na ślub, nowożeńcom zamiast kwiatków wręcza kupony totolotka. Jakoś tak się złożyło, że zawsze robię mu bibułowy kwiat z tymi kuponami.
Ten dzisiejszy nie jest idealny (płatki mi się nierówno przykleiły) ale przygotowywany był w ogromnym biegu, miałam do dyspozycji 30 min wliczając schnięcie kleju.


Zdjęcia dziś są kiepskie, ale cały dzień  było bardzo pochmurno.

A to co miało być zaprezentowane w czwartek,  naprawdę już  następnym razem.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Spodobało mi się....

... zarówno farbowanie, jak i miodowo-brązowe kolory od Gosi.
Aby nie zmarnować, tego co zostało mi w słoiczkach, po wygranej alpace z jedwabiem, pofarbowałam motek babcinej wełny.


Wełna z polskiej owcy, własnego chowu ( niestety ten chów zakończył się w mojej rodzinie 20 lat temu), uprzędziona przez moją babcię ( dziś obchodzi 90te urodziny), wybrałam motek najcieńszy z zapasów, nie wiem czy był uprzędziony i leżakował 20 lat, czy może był już przerabiany i pruty. Sądząc po tym jak intensywnie chwyciła farbka, raczej to drugie...


Nie będę ukrywać, że kolorystycznie  poprzedni, delikatniejszy zestaw podoba mi się bardziej, jednak i ta wełenka ma w sobie coś.  Zdziwiło mnie natomiast, że bawełniany kordonek, którym wiązałam motki, nie złapał ani odrobinki barwnika.

środa, 8 sierpnia 2012

W przeciwieństwie do Micka Jaggera...

...odczuwam satysfakcję i to jest miłe uczucie.
Ukręciłam pierwszy motek mojego  runa z polskich owiec i choć wełna jest "rustik", jest całkiem równa i najcieńsza jaką udało mi się kiedykolwiek uprząść. O samym runie już pisałam TUTAJ , dziś pierwszy moteczek wysechł i mogę go pokazać. UWAGA! będzie mnóstwo zdjęć...

Wełna jest nie farbowana, jeszcze, jedyne co mogę tej wełence zarzucić to właśnie kolor, ale na szczęście da się temu zaradzić.
Nie wiem czemu, ale czasami przy dodawaniu zdjęć (zwłaszcza do FB) pozycja zdjęcia od razu ustawia się tak jak je robiłam, czyli w tym wypadku pionowo, a nie poziomo jak widziałam je na monitorze podczas obróbki- no trudno, nie będę już tego zmieniać.

 Ten moteczek ma 128m i jeśli stara waga mnie nie okłamała, ma 50g- to naprawdę najcieńsza z moich wełenek. Przed przędzeniem nie sadziłam, że tak to wyjdzie, jak widać najważniejsze żeby włoski były luźno ułożone. Mam wobec tej wełny pewien bardzo zuchwały plan, ale żeby się powiódł muszę się jeszcze nieźle nakręcić. No to jeszcze raz moteczek w całości:

Podczas robienia zdjęć przyplątał się do mnie Borys (nawet na pierwszym zdjęciu, spod gałązki prześwituje jego biały kark), był absolutnie oburzony faktem, że zajmuję się wełną a nie nim ...
W ten płynny sposób nastąpi przejście do kociej części posta, niestety również z dużą ilością zdjęć, no co ja poradzę, mam dziś jakiś dzień na foty ;)

Jak Borys już się ze mną wygłaskał, to zasiadł sobie na leciwej ławeczce ;)
Tym którzy dobrnęli do końca, jeśli tacy w ogóle się znaleźli, należy się medal za wytrwałość...