Od soboty nie zaglądałam do farb.... to straszne spowolnienie wynikało z wielu innych zajęć i wszechobecnej bolączki XXI wieku- braku czasu. Dziś miałam mocne postanowienie, że obraz choć minimalnie drgnie... i drgnął.... jednak wcale nie wiem czy z pożytkiem, dla tak zwanego wyglądu zewnętrznego, czy wręcz odwrotnie. Choć poprzednia warstwa farby ładnie podeschła i kolory nie mieszały się z nowo nałożonymi, to zabrałam się za malowanie po dwudziestej i brak światła dziennego znacznie upośledził poje zdolności rozpoznawcze barw.... . Nie żebym była jakąś kurą co w swojej siatkówce posiada tylko pręciki i widzi tylko jasne/ciemne, ale wcale nie jestem pewna czy kolory, które dziś nałożyłam na obraz, jutro okażą się te same. No nic najwyżej rano, jak obejrzę obraz w dziennym świetle okaże się, że będę musiała zamalować to co dziś natworzyłam :( , dobrze, że farby olejne są kryjące, mam nieograniczoną ilość warstw przed sobą.....
Zdjęcie zrobione, ale uprzedzam - jest bardzo kiepskie widocznie żarówka energooszczędna upośledza widzenie barw nie tylko moje, ale też aparatu ;) i jeszcze lampa daje brzydki pobłysk na środku obrazu.
I jeszcze jedna uwaga stokrotki na razie nietknięte... nie za bardzo lubię malować samą bielą, a w tych dzisiejszych warunkach to byłaby porażka, muszę się na nie nastroić....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz