Dawno temu, będąc jeszcze na studiach obiecałam, obiecałam mojej koleżance, z którą dzieliłam pokój że namaluję jej obraz. Studia się skończyły, dyplomy zostały rozdane, a obietnica jak wisiała tak wisi. Nawet się Ewcia kiedyś o obiecane maki (bo właśnie maki mają być tematem obrazu) upominała, ja oczywiście powiedziałam że pamiętam tylko czasu nie starcza i sprawa przycichła, aż do wczoraj...
Dla porządku dodam tylko, że jestem zaproszona do Ewy na ślub, i właśnie wczoraj rozmawiałam w pracy, że wybieram się na ów ślub. Oprócz planowanej sukienki tematem rozmowy był planowany prezent a raczej zastępnik kwiatów (bo obawiam się że kwiatki zwiędłyby w ok 100 km trasie) i wtedy mnie olśniło, pomyślałam sobie: dlaczego nie namalować obiecanych maków?
Pomysł niby genialny, lecz czasu trochę mało, do drugiego października zostaje mi co prawda miesiąc z kawałkiem ale ja maluję olejami a one niestety schną dość długo.
Niestety albo na szczęście ja lubię się porywać z motyką na słońce i do tego podczas wczorajszych codziennych zakupów w sklepie, którego nazwę można określić jako "boża krówka", natknęłam się zupełnie przypadkiem na gotowe blejtramy z paletami i pędzlami oraz farbkami akrylowymi, co prawda prawdziwy artysta to by pewnie powiedział że jakość tego blejtramu pozostawia wiele do życzenia, ale ja za prawdziwego artystę się nigdy nie uważałam, jeśli już to za rzemieślnika.Więc jak zobaczyłam zestaw i pomyślałam że mam z głowy wycinanie dykty lub naciąganie płótna na ramę, klejenie i gruntowanie, to zabrakło argumentów na nie, zakupiłam, naszkicowałam, nawet podmalówkę zrobiłam szybciorem.
Co prawda stan obrazu jest na razie taki ze nie ma czym się chwalić , więc nie będę zamieszczać żadnych zdjęć, ale jak prace pójdą na przód to na pewno maki ujrzą światło internetu. Obiecuje ;)
Puki co trzeba mi tylko życzyć szczęścia żebym zdążyła....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz